poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Zakupy bez wychodzenia z domu.

Napisałam kiedyś w odpowiedzi do posta na jednym z fp, że robię zakupy spożywcze przez Internet. Przeczytałam, że jestem leniwa. Tak, jestem leniwa ale i szczęśliwa. I żałuję, że wcześniej na to nie wpadłam.
Jako, że mieszkam na wsi to często robiłam zakupy w lokalnym sklepie. Nie powiem, wychodziło mnie to drożej niż zakupy w dyskoncie czy markecie. Po większe zapasy jeździłam do miasta, chodziłam wśród półek z wózkiem sklepowym, jedno okrążenie, drugie, trzecie. Zawsze czegoś zapomniałam i musiałam się wracać w odwiedzoną już alejkę. O ile byłam na zakupach sama, bez marudzacego niemowlaka czy proszącej o coś kilkulatki, to takie zakupy można powiedzieć, że były przyjemne. Gdy urodził się Bączek wszystko się zmieniło. Szybko przemierzałam alejki w markecie, póki śpi, póki nie płacze, póki kołysanie w nosidełku go uspokaja. Za każdym razem przy kasie zaczynał się wyścig z czasem. W większości przypadków przegrywałam. Bąk się budził, był ryk, a ja zdenerwowana pospiesznie pakowałam zakupy do siatki.
Jakiś czas temu zobaczyłam reklamę Tesco, gdzie oferowali zakupy z dostawą do domu. Gdy mam do wyboru osiedlowym sklep i Tesco, wybieram to drugie. Nie jestem pewna czy we wszystkich miejscowościach jest taka możliwość oraz z jaką częstotliwością panowie jeżdżą, aczkolwiek u nas jest taka możliwość co drugi dzień i wszystkie weekendy. Oferta cenowa bez porównania (chyba, że porownam ja do Biedronki, wtedy cenowo wychodzi podobnie), koszt dostawy uzależniony od pory dnia, jednak nie więcej niż 10,48.
Jadąc osobiście do najbliższego marketu, więcej wydaje na paliwo. Do tego muszę sama zakupy zapakować do auta i wypakować, gdy tymczasem z dostawą dostaję gratis dwóch panów, którzy przynoszą mi je prosto do kuchni.
Tak więc, wyobraźcie sobie, ze leżycie wieczorkiem spokojnie w wyrku, palcem przemieszczacie się pomiędzy sklepowymi półkami, wybieracie co chcecie, macie porównanie cenowe produktów, wyszukiwarkę dzięki której znajdziecie wszystko co potrzebne, filtry aby wyszukać produkt najtańszy lub z wyższej półki. Jednym kliknięciem zatwierdzacie zakupy, po czym ktoś to za Was pakuje, przywozi i przynosi do kuchni. Żyć nie umierać. A zaoszczędzony czas (i pieniądze) możecie spożytkować w dużo lepszy sposób :) Do tego wszystkiego Tesco oferuje Clubcard gdzie zbieramy punkty, co jakiś czas dostajemy bony i kupony na różne kwoty, które zmniejszają nam koszt zakupów.
Korzyści Clubcard
Rejestrując się w Clubcard otrzymujemy kartę główną oraz dwie dodatkowe dla członków rodziny, którzy robiąc zakupy również mogą zbierać na nasze konto punkty. Akcje promocyjne skutecznie zachęcają do zakupów. Na pierwsze zamówienie otrzymałam kod, dzięki któremu zaoszczędziłam 15zł. Przez okres wakacyjny robiąc zakupy za kwotę min. 210, dostawa była gratis. Robiąc zakupy stacjonarne otrzymałam bony na kwotę 5zł przy zakupach za min. 50zł, 4zł przy zakupach za min. 40zl oraz kilka takich kuponów do wykorzystania w późniejszym terminie. Moim zdaniem warto.
A Wy wolicie tradycyjne zakupy czy również korzystacie z dostawy do domu?

czwartek, 18 sierpnia 2016

Gerber owocowe tubki

Dzięki Nestle -Zdrowy start w przyszłość, mieliśmy przyjemność testować Gerber musy owocowe w tubkach.
Pozytywnie zaskoczył mnie ich sklad, 100% owoców i witamina C. Idealne jako przekąska na spacerze, czy w domu. Łatwo się otwiera, łatwo podaje. Dodatkowo do zestawu dołączona była łyżeczka, którą można dokręcić do saszetki i podawać z niej wyciskajac mus przez otwór. Nam niestety nie przypasowala jej grubość, Bartuś wolał wysysać zawartość bezpośrednio z tubki niż zlizywać z łyżeczki :) Niemniej jednak pomysł bardzo dobry.

Wszystkie smaki jakie otrzymaliśmy od Nestle zostały przetestowane, dodatkowo przy ostatnich zakupach zaopatrzylismy się również w te widoczne na kolejnym zdjęciu :)
Bartuś poleca i życzy smacznego :)

wtorek, 16 sierpnia 2016

Wisiadła - jak firmy wykorzystują niewiedzę i krzywdzą dzieci.

Normalnie aż mi para uszami idzie jak widzę takie zdjęcie.
      http://imged.pl/hauck-nosidlo-nosidelko-ergonomiczne-3-opcje-nosze-3818040.html
Będzie krótko ale na temat. 
Firmy powszechnie uważane za przyjazne dzieciom, coraz częściej oferują rzeczy, które są delikatnie mówiąc, szkodliwe. Do takich produktów można zaliczyć wisiadła, które przez owe firmy nazywane są nosidłami, chociaż obok nich nawet nie leżały. Moim marzeniem jest aby rodzice przed zakupem takiego wisiadła posiedzieli w nim przez kilka minut. Nie trzeba być fizjoterapeutą aby zauważyć nieprawidłową postawę dziecka.
Czym są wisiadła? Niedrogie, usztywnione, z bardzo wąskim panelem między nóżkami. Dziecko włożone do wisiadła cały swoj ciężar utrzymuje na kroczu, niczym nie podparte nóżki zwisają bezwładnie co jest niekorzystne dla stawów biodrowych. Nie jest również zachowana zaokrąglona naturalna pozycja a kręgosłup nie jest niczym podtrzymany.
Ich przeciwieństwem są m.in. nosidła ergonomiczne, które mają szeroki panel (najlepiej aby był on od kolanka do kolanka, min. 37cm), nóżki są w pozycji "żabki" czyli pozycji fizjologicznej, plecy zaokrąglone, kręgosłup podparty. 
Jeszcze gorsze jest noszenie dziecka przodem do świata. NIGDY ale to PRZENIGDY nie nosimy dziecka w nosidle przodem do świata. Takie ułożenie sprawia, że cały ciężar dziecka podtrzymany jest na kroczu, nóżki zwisają w dół bez możliwości podciągnięcia ich ku górze i na boki a kręgosłup wygina się w sposób nienaturalny - dociskany przez osobę noszącą, główka nie ma podparcia a całe ciało kiwa się na wszystkie strony.
Niżej przybliżę Wam nieco różnicę wizualną pomiędzy wisiadłem a prawidłowym nosidłem.
                                         



                                         Fot. http://www.mamoholiczka.pl/wp-content/uploads/2013/09/babybjorn1.jpg
Jak dla mnie to już same zdjęcia są ogromnym argumentem przeciwko używaniu wisiadeł. 
Jeszcze jedna bardzo ważna rzecz. Do wszelkiego typu nosideł, mei tai itp. wkładamy dziecko SIEDZĄCE. Wcześniej tylko w chuście.

czwartek, 4 sierpnia 2016

(Nie)idealna Matka.



Społeczeństwo postrzega matki na dwa sposoby. Albo jesteś tą, która popyla po domu jak mały robocik, w jednej ręce trzymając płaczące niemowlę, odkurzacz, mopa i łyżkę do mieszania zupy, w drugiej zaś listę zakupów na której zapisujesz kolejne rzeczy długopisem mieszczącym się w zębach, jednocześnie nogą upychasz startę prania przygotowanego do wyprasowania i wsypujesz psu karmę do miski, co by choć jeden organizm nie chodził głodny.

Drugą możliwością jest widok Ciebie na kanapie przed telewizorem, z pilotem w ręku, właśnie oglądasz tysiąc pincet sto dziewincet pierwszy odcinek M jak Miał być ślub, pożerasz chipsy, popijasz je colą, w drugiej ręce trzymając wielką tabliczkę czekolady. Mlecznej z karmelem, bo taką lubię najbardziej. No dobra, zaraz po tej z ciastkiem typu przekręć - zamocz- poliż albo w innej kolejności. Generalnie każda czekoladowa czekolada jest moją ulubioną, mimo że franca  nie chcę współpracować i zamiast w cycki to mi w dupe wchodzi, ale nie o tym miało być.

 Mam dwoje dzieci, męża i psa. Jestem na URLOPIE (kto wymyślił tę nazwę??)  macierzyńskim i mogę być przykładem takiego połączenia fifti fifti. Owszem, jak trzeba to popierdzielam po domu jak króliczek Duracela (zwykle gdy się dowiaduję, że mąż wraca o 2godziny szybciej z pracy a ja od rana poza nakarmieniem dzieci, spędziłam czas na fejsie i innych stronach Internetowych). Szybko wtedy sprzątam żeby choć z grubsza wyglądało jakbym cały dzień pracowała. Zazwyczaj jednak mam sporo czasu wolnego ale sprzeniewierzam go na nicnierobieniu. Tak właśnie odpoczywam. Właśnie! Odpoczynek w moim życiu to rzecz ważna, skoro mam na wychowaniu ośmiolatkę, która do tej pory przed spaniem woła mnie, a to poprawić kołdrę, a to przytulić, a to pomóc znaleźć bajkę na dvd. Do tego ośmiomiesięczne Bobo, które budzi się na papu 4-5 razy w nocy. Śpię w ciągu doby 6godzin. Luksus co nie? Z tymże Bąk właśnie poza standardowymi pobudkami, budzi się czasem w nocy i włączają mu się harce. Jeśli nie współpracuję to czeka mnie palec w nosie, oku, ewentualnie kolejne wyrwane włosy.
Budzę się więc rano ok 6, (oczy na zapałki ale nie śpię) a raczej zostaję brutalnie obudzona przez syna, który już się wyspał albo męża, któremu smakuje tylko kawa robiona moimi rękoma (taki manipulator z niego). A skoro już nie śpię to leżę z telefonem w ręku i robię rundke po czeluściach internetu.
Jak odleżę swoje i nabiorę mocy urzędowej  to wypadałoby wykonać jakieś domowe obowiązki, pranie, sprzątanie, gotowanie, poukładać w szafach, wypielić ogródek, zrobić zakupy. No jest tego trochę w ciągu dnia. Wszystko oczywiście z przerwami na nakarmienie najmłodszego, pobawienie się z nim, przeniesienie go z kuchni do pokoju po sto razy dziennie (raczkuje łobuz i wszędzie go pełno) i odpoczynek na kanapie. Wbrew pozorom, kawę piję ciepłą, ba! Dolewam dużą ilość zimnego mleka żeby nie była za gorąca. Śniadanie też nie jest problemem. Jem kiedy chcę. Nawet ponudzic się moglam, w związku z czym znalazłam sobie hobby, którego narzędzie ufundował kochany mąż - szycie na maszynie. Także przyznam, ze choć nie zawsze jest ten czas to staram się do niej przesiąść kiedy mam ochotę :)
Nie jestem zbyt zorganizowana, wiele rzeczy robię po prostu chaotycznie. Ale wychodzę z założenia, że gdybym bardziej planowała rozkład dnia to po prostu po wypełnieniu obowiązków  nie miałabym co robić.
Możecie się zdziwić ale też nie zawsze stawiam potrzeby moich dzieci na pierwszym miejscu. Jak któreś coś potrzebuje a ja muszę skorzystać z toalety to sorry Winnetou, moja rzecz ważniejsza. Jem coś a Młode wymaga uwagi? Daję zabawkę, wsadzam do kartonu i dziecka nie ma. Może mam też to szczęście, że moje dzieci są bardzo samodzielne, potrafią się sobą zająć dłużej niż 5minuta może tak je sobie "wychowałam"? :)
A Wy do której grupy należycie? :)